16 marca 2014

Informacja

5 komentarzy:
Przepraszam misiaczki, ale nie mam czasu przetłumaczyć rozdziału. Mam "małe" zaległości w ćwiczeniach do różnych przedmiotów i staram się to ogarnąć.
Od wtorku zaczynam reko, jak mi się uda zwolnić z nich, to będę tłumaczyła rozdziały, tak, aby na przyszły piątek-sobota, już były.

24 lutego 2014

♔ Chapter 37 ♔

6 komentarzy:


JUSTIN’S POV


- Co się z nią stało? - zapytał Ryan.

Lekarz spuścił głowę, spojrzał w górę i spojrzał w nasze przerażone oczy. - Justin, obawiam się, że Taylor przedawkowała.

Naprawdę nie wiedziałem jak zareagować... i, naprawdę nie wiedziałem co się wydarzyło. Kiedy lekarz poinformował mnie o sytuacji, upadłem na ziemię, to było ostatnią rzeczą, którą pamiętam. 

Mike powiedział mi, że straciłem przytomność od uderzenia, ale kto wie.
Z trudem łapałem oddech, o i fajnie, szmata okrywała poprzek mojego czoła, kiedy obudziłem się na kanapie, w tym samym pomieszczeniu recepcjonistki, i dopiero wtedy ogarnąłem.

- Gdzie jest Taylor? - Wykrzyczałem płaczliwie, podskakując. Natychmiast zostałem powstrzymany przez Chaza. Był tutaj wcześniej? Ugh. Byłem zdezorientowany jak skurwysyn.

- Co się dzieje? - rzucałem się wokół, próbując wydostać się z mocnego ucisku Chaza, ale na nieszczęście przyszedł Ryan, aby mu pomóc.

- Taylor przedawkowała - wyjaśnił spokojnie Mike, powoli usadawiając mnie z powrotem na tej samej kanapie, z której właśnie zszedłem.

Która była godzina?

Gdzie jest Taylor?

- Mogę ją zobaczyć?  - wychrypiałem. Mój głos był ochrypły i szorstki, ledwo mogłem dojść do słowa.

- Doktorze? - zawołał Mike, odwracając się, zwrócił się do mężczyzny za biurkiem ICU. Oddział intensywnej terapii. Przypomniałem sobie, kiedy czytałem te oznaczenie wcześniej i wiedziałem, że wszystko prowadzi z powrotem do mnie.

Doktor podszedł do swojego schowka i odczytywał badania Taylor.

- Pokój trzysta dwadzieścia siedem - mruknął do mnie. Popatrzyłem na lekarza i byłem wystarczający pewny, że miałem rację. Unikał kontaktu wzrokowego ze mną, udając, że nie słyszy.

Wstałem i złapałem lekarza za kołnierz płaszcza - mimo, że byłem pozytywny i mogłem zostać aresztowany za nękanie jakiegoś urzędnika - mruknąłem mu do ucha. - Słuchaj. Mój cały świat jest w pokoju trzysta dwadzieścia siedem, bez życia i bezwładne. Nie ma mowy, że nie będę mógł jej zobaczyć.

Lekarz spojrzał na mnie, to na badania w schowku, a potem z powrotem na mnie.

- Proszę. - Mój głos się załamywał, a przed tym wiedziałem, że łzy zaczęły spływać. Tak naprawdę nigdy nie płakałem i to nawet zmyliło chłopaków, co zrobić. Pocieszyć mnie? Pomóc mi w pokoju? Nie mieli pojęcia, ani ja. Justin Bieber nie płakał.


Wypuściłem ogromne westchnięcie. Dr. Milander odwrócił się i ruszył w dół, prawym skrzydłem szpitala i ostateczne zatrzymał się na zewnątrz pomieszczenia i czekał. Wskazał ręką i odsunął się od drzwi, dając mi znać, że mogę wejść do środka.

Złapałem niepewnie za klamkę i powoli drzwi zaskrzypiały, otwierając się. Mike wszedł tuż za mną, potem Ryan, a następnie Chaz.

Taylor leżała na szpitalnym łóżku. Jej zwyczajne, pełne długie włosy, były miękkie i splątane, jej skóra była w odcieniu bladej zieleni, a jej powieki mocno przymknięte. Obok łóżka stała maszyna z drutami połączonymi na całym ciele i monitorowały serce, sygnały dźwięków były niebezpiecznie niskie.

- Nie jest w dobrym stanie jak widać - odezwał się doktor Milander za mną. - Próbujemy wszystkiego co możliwe, ale nie wiem, co jeszcze możemy zrobić. Przeczyściliśmy jej żołądek, ale niestety narkotyki - spożyte wraz z alkoholem - mogą być zabójcze.

- Jakie to były narkotyki? - mruknąłem, podchodząc bliżej jej ciała i chwytając ją za rękę. Westchnąłem na jej dotyk. Jej ręce były zimne niczym lód w zetknięciu z moimi ciepłymi dłońmi.

- Nazywają się Amobarbital*. Dziwne jest to... że nie możemy zrozumieć, dlaczego właśnie wzięła te narkotyki, które próbowałyby ją zabić.

- Nie mów tak - splunąłem, przerywając lekarzowi, zanim zdążył dokończyć okropne i obrzydliwe zdanie.

- Tak mi... - Próbował przeprosić doktor, ale przerwałem mu ponownie.

- Nie jest ci przykro. Taylor nie próbowała zabić siebie. Nie. Prawda, chłopcy? - Rozejrzałem się szybko po każdym z chłopaków. Ich głowy były spuszczone i żaden z nich nie odpowiedział.

- Justin, nie wiemy o czym Taylor myśli – za argumentował doktor Milander.

- On ma rację, Jay - odezwał się w końcu Mike.

Ignorując ich obu, zadałem jeszcze jedno pytanie. - Kto zadzwonił? - Oparłem się kolanami i zacząłem pocierać rękę Taylor, próbując, aby przekazać jej moje największe ciepło.

- Ona to zrobiła - powiedział lekarz, podnosząc brwi, kiedy popatrzył na Taylor. - Kiedy ambulans przyjechał do niej, była nieprzytomna, ale jej serce nadal biły. Wciąż jesteśmy w całkowitym szoku, że udało jej się zadzwonić na 991** na czas.

Myślałem o tym przez chwilę. Dlaczego do cholery Taylor wzięła narkotyki... by się zabić? I dlaczego miałaby dzwonić na własną rękę? To nie miało żadnego pieprzonego sensu.

- Chaz, Mike, Ryan, możemy porozmawiać przez chwilę na zewnątrz. Sami? - Spytałem ich. 

Popatrzyli na siebie podejrzliwie, wzruszając ramionami i wyszli na zewnątrz.

- Czy to nie wydaje się wam... Nie wiem, dziwne? - Zapytałem, wychodząc z pomieszczenia.


- Jak?

- Taylor nie chciała zabić siebie. - Stwierdziłem z przekonaniem. - A jeśli - nie daj Boże - to dlaczego wzięła narkotyki? Następnie zadzwoniła tu, również? Coś tu jest popieprzone! To nie jest normalne! - 
Płakałem, wyrzucając ręce w powietrze.

Myśleli o tym przez chwilę, tak jak ja.

- Myślisz, że Katie albo Trevor mieli z tym coś wspólnego? - zapytał Mike, krzyżując ręce na piersi, oparł się o ścianę.


Chociaż Taylor i ja nie znamy się od lat, tak jak niektóre pary, to nie miało znaczenia. Przeszliśmy przez piekło i z powrotem, i to było nie fair, że była jedyną, która tutaj leżała. To powinienem być ja.

Myślałem o tym jak się spotkaliśmy po raz pierwszy, a sekundy później znalazłem siebie śmiejącego się. Jakie to było kurwa ironiczne, że mężczyzna, która połączył nas razem, był tym samym mężczyzną, który ranił nas i próbował zabić?

Przycisnąłem odrobinę pedał gazu, widząc, że samochód osiągnął ponad sto piętnaście mil na godzinę.

- Kim jesteś? - zapytała gorąca laska, prawdopodobnie już po raz setny.

- Po prostu już się zamknij, suko - splunąłem. Była gorąca, ale irytująca. Dlaczego ona zadaje tyle pytań?

- Zostałam porwana przez jakiegoś nieznajomego, aka ciebie. I nawet nie wiem jak się nazywasz. 
Myślę, że zasługuję przynajmniej na to, nie sądzisz? - Odparła. Punkt dla niej.

Westchnąłem ciężko. - Nazywam się Justin. Justin Bieber. Zadowolona... erm... jak się nazywasz?

- Niewiarygodne. Porwałeś mnie i nawet nie znasz mojego imienia. Jestem Taylor i byłabym wdzięczna, gdybyś powiedział mi, gdzie do cholery jedziemy. - Walczyłem z powstrzymaniem jęku... gdybym chciał, pieprzył bym ją dzisiaj, ale przynajmniej musiałem spróbować być miły, prawda?

- Właściwie uratowałem twój tyłek. co mówią o, że możesz ją uratować dzisiaj wieczorem. Później mi podziękujesz, Taylor. - Uśmiechnąłem się do siebie.

- Nie ważne. Jesteś pieprzonym zboczeńcem. – Splunęła na mnie. Dosłownie, na moje ramię.

- Zboczeńcem, który jest gorący. Ty sama nie jesteś zła. - Mrugnąłem, ignorując nazwanie mnie 
zboczeńcem.

Cały czas kręciłem głową. Byłem takim kutasem, gdy się spotkaliśmy, jak mogła być cały czas ze mną, a nawet mnie kochać? Myślę, że robię coś dobrze.

Niektóre maszyny zapiszczały w pokoju, rozejrzałem się dookoła, aż zdałem sobie sprawę, że to monitor pracy serca. Jej tętno wciąż spadało.

Zacząłem myśleć o naszym pierwszym pocałunku wtedy. Byliśmy w jej pokoju... miała właśnie wziąć prysznic, a ja oglądałem jej wszystkich zdjęć z dzieciństwa, które były poustawiane na biurko.

- Byłaś uroczym dzieckiem. - Prawie wyszeptałem. Uśmiechnęła, ale natychmiast zatrzymałem się i zmarszczyłem brwi, kiedy powiedziałem to bardziej słyszalnie. - Co się stało? - Za nim się dowiedziałem, uderzyła mnie w ramię, kiedy leżałem na podłodze śmiejąc się. - Musisz przestać mnie bić - powiedziałem, pocierając swoje ramię.

- Cóż, musisz przestać mi dawać do tego powody - odparła.


- Właściwie, kto jest jeszcze przeciwko Taylor? - zawołałem.

Ryan odchrząknął. - Sara... - Urwał. Żaden z nas nie chciał podejrzewać, że tak zwana przyjaciółka Taylor, chciałaby zrobić coś podobnego. Ale nie mogliśmy zaprzeczyć, teoria ma sens. – Pomyślcie o tym.

Chaz skinął. - Ma rację. Ta cała fejsbukowa rzecz pomiędzy Sarą a Katie?

- O, cholera. - Wydyszałem. Przebiegłem palcami po włosach i zacząłem chodzić ponownie. - Sara i Katie jej to zrobiły?

Nie musieli odpowiadać. Znaliśmy prawdę.

- Co zrobimy? - Westchnąłem, opierając się o ścianę, obok Mike'a.

- Jeszcze nic. Teraz potrzebujemy być tam - dźgnął palcem znacząco w stronę sali. - Modlić się do 

Boga, żeby dziewczyna przeszła przez ten bałagan. A potem zdecydujemy co robić - wyjaśnił Mike, obracając ramię, aby móc spojrzeć na mnie. Złapał mnie za rękę i pociągnął do przodu, a następnie wypchnął mnie przed drzwi.

Uśmiechnąłem się do niego, a potem otworzyłem drzwi.

Pokonywałem moją drogę do pokoju, kiedy lekarz popatrzył raz na mnie, uśmiechając się smutno, a potem spojrzał w dół na jego schowek. Zdawało mi się, że zawsze czytał to cholerstwo.

Pochyliłem się do tej samej pozycji, w jakiej byłem przed chwilą i chwyciłem ją po raz kolejny za rękę. - Kochanie, jak mogłaś do tego dopuścić? - szepnąłem do niej, nie zważając na ostrożność, że zbyt miły doktor był w tym samym pokoju.

- Zgaduję, że jesteś jej chłopakiem. - Uśmiechnął się do siebie lekarz, kiedy układał papiery.

Ignorują jego pytanie, zadałem jedno ze swoich. - Myślisz, że się uda? - Rozejrzał się i podszedł do ciebie, wyciągając dwa krzesła z rogu i wskazując na mnie, abym usiadł.

- Justin, jak mówiłem wcześniej, teraz naprawdę liczymy na cud. Przykro mi. - Poklepał dwa razy moje kolano, wzdychając, po czym podszedł do drzwi, zostawiając mnie sam na sam z Taylor.

Przysunąłem krzesło lekarza, bliżej łóżka i złapałem ją znów za rękę.


- Touche - powiedziałem i podniosłem się z ziemi. Popatrzyłem na nią, robiąc krok do przodu. - 
Wygląd pięknie bez makijażu, wiesz o tym? - Odsunęła się do tyłu i upadła na łóżku, a ja się do niej uśmiechnąłem.

- N-nie, ja nie. - Skłamała, próbując złapać oddech.

- Tak - uśmiechnąłem się. Byłem z nią teraz na łóżku, pochylając się do przodu. Ująłem jej prawy policzek, swoją ciepłą dłonią i założyłem kosmyk włosów, który wypadł z jej koka za ucho, moje usta delikatnie dotykały jej. Zanim zdążyła zareagować, zamknąłem lukę.

Moje miękkie usta poruszały się idealnie zsynchronizowane z jej. Mógłbym powiedzieć, że próbowała znaleźć powód, aby ciągnąć to dalej, ale wiedziałem, że nie chce, cieszyła się tym pocałunkiem, bardziej niż myślała, że będzie. Mój język sunął wzdłuż jej dolnej wargi, prosząc o wejście, które w końcu dała. Drzwi zatrzasnęły się, a dźwięk kroków na schodach ucichł. Obydwoje odsunęliśmy się od siebie, mając szeroko otwarte oczy i oddychając ciężko, jej rodzice zawołali, że byli już w domu.

Zaśmiałem się na wspomnienie, zdając sobie sprawę, że w ciągu kilku miesięcy byliśmy razem i nic się nie zmienił. Wciąż ukrywaliśmy się przed jej rodzicami za każdym razem, kiedy wracali do domu i ja tam byłem.

Kurwa. Zapomniałem o rodzicach Taylor. Była w szpitalu, mogła umrzeć, a jej rodzice nie mieli o tym bladego pojęcia. Próbowałem się dowiedzieć, co najlepiej zrobić. Zadzwonić do nich? Wyjaśnić im dlaczego odurzona i przez kogo, kto próbował ją zabić? W teorii, nazywając to słusznym, po prostu nie mogłem... Wiedziałem, że Taylor nie chciałaby, abym do nich dzwonił.

Westchnąłem po raz setny dzisiaj, kiedy w pokoju zapadła martwa cisza. Byłem tutaj tylko ja, a po za ciągłym dźwiękiem monitora, nie było głośno, jak zwykle.

Łzy tworzyły się w kącie moich oczu, więc znowu zacząłem myśleć o dawnych wspomnieniach, starając się uciec od tragicznej rzeczywistości, w której teraz byliśmy i myśleć o pozytywach z przeszłości.

Pojawiały się w mojej głowie, mimo że było nieco pozytywne nieco negatywne, ale przypomniałem sobie, kiedy w końcu wyznałem Taylor swoje uczucia względem niej.

- Co do cholery robisz w moim domu? Wynoś się! - krzyczała, podnosząc się na swoje nogi i podchodząc do mnie.

- Taylor, proszę. Mogę to wyjaśnić? - Błagałem, chwytając jej ramionami i usadawiając ją z powrotem na łóżku.

Kiedy nic nie powiedziała, dało mi to zrozumienia, że mogę mówić.

- Bielizna - zacząłem delikatnie. - Bielizna należała do tej dziewczyny, Katie Walker.

- Okej, więc kim jest dla ciebie? Huh? Dziewczyną? - splunęła, wyraźnie coraz bardziej się denerwując.

- Kurwa, nie! - parsknąłem. - Widzisz mam pewnego rodzaju problem z gniewem.

- Pf, rodzaju? - Teraz Taylor parsknęła, powodując , że popatrzyłem na nią śmiertelnie.

- W każdym razie... - kontynuowałem. - Nie chciałem wychodzić i zabijać więcej ludzi, kiedy byłem zły, co by spowodowało, że musiałbym spędzić jeszcze więcej czasu w więzieniu, więc dzwoniłem do 
 Katie i uprawialiśmy seks. - Zawołałem. Zrozumie, prawda?

- Oh, Boże! Więc totalnie przyjmuję twoje przeprosiny! - Powiedziała sarkastycznie i w idiotycznym tonie, powodując, że moja twarz blednie.

- Tak naprawdę ich nie przyjęłaś, co? - zapytałem głupio, choć znałem odpowiedź.

- Rany, daj mi pomyśleć... - powiedziała, trzymając rękę na swoim podbródku i pocierając nim lekko. 

- Nie! - krzyknęła, wyrzucając ręce w powietrze.

- W rzeczywistości - zaczęła. - ta nowa informacja, sprawiła, że nienawidzę cię jeszcze bardziej! Dlaczego tak jest, jeśli mogę zapytać?

- Yeah. Dlaczego? - zapytałem przez zaciśnięte zęby. Byłem już naprawdę cholernie wkurzony.

- Bo to po prostu pokazuje, że próbowałeś mnie wykorzystać. Jeśli Katie była dla ciebie taka, to z całą pewnością, oznacza, że ja byłam taka sama. Dziwką. - Oskarżyła, stukając palcem w moją pierś, pochyliła się i mówiła mi to prosto w twarz.

- To nie prawda - wymamrotałem.

- Słucham? - zapytała, udając, że nie dosłyszała.

- Powiedziałem, że to nie prawda. Nie jesteś tylko "kurwą" dla mnie" - powiedziałem cicho, ale trochę bardziej słyszalnie niż wcześniej.

- Tak, jestem, Justin. Nie okłamuj mnie, tak jak po raz pierwszy - odpowiedziała zdenerwowana.

- Nie kłamię! A chcesz wiedzieć dlaczego? - zapytałem, unosząc swój głos.

- Dlaczego? - krzyknęłam, podnosząc swój głos także.

- Bo może cię kurwa lubię, okej? - wrzasnąłem. - Może wykorzystywałem Katie tylko dlatego, że było to tak cholernie trudne. Lubię cię Taylor. Bardzo.

Walczyłem przed powstrzymałem uśmiechu z tym wspomnieniem. Jej reakcja była najlepsza. 
Klasyczna, faktycznie. Nie spodziewała się usłyszeć tego w ogóle, bo w końcu czuła to samo.

Przeżywałem te chwile wspólne chwile, jakie przeżyliśmy w ciągu kilku miesięcy, a które wydawały się jak godziny, nie chcąc żyć teraźniejszością, lecz przeszłością. Zanim się o tym dowiedziałem, płakałem. Wrzeszczałem, właściwie.


I nie chodziło jej utratę. Nie było mowy, aby to się kiedykolwiek wydarzyło. Taylor Coleman była moja, a ja byłem jej. Mimo, że ta miłość nas zabijała - dosłownie - nie obchodziło mnie to, ponieważ wiedziałem, że w końcu umrę jako najszczęśliwszy człowiek w historii.

Mały przypływ gniewu uderzył we mnie. To by się nie wydarzyło, gdybym tylko został, a chłopcy pojechaliby na Queens beze mnie.

- Dlaczego? - jęknąłem, wstając i pochylając się nad Taylor. Jej ciało było wciąż martwe i bezwładne, jej klatka piersiowa unosi i opada jak zawsze nieznacznie.

Podniosłem dłoń do jej twarzy i odgarnąłem kosmyk włosów, chowając go za jej małe uszy.

- Dlaczego to musisz być ty, kochanie? - Zamrugałem mocno, a kilka łez spadło i wylądowało na 

Taylor. Krótko przy tym chichocząc, otarłem jej twarz i pochyliłem się, żeby ją pocałować.

To było do dupy. Pocałowałem moją dziewczynę z największą pasją i miłością, jaką kiedykolwiek do niej żywiłem, zdając sobie sprawę, że może być/jest umierająca, a ona nie chciała pocałować mnie. 

To nie tak, że rzeczywiście nie chciała (mam na myśli, kto by nie chciał?), ale po prostu nie mogła. I to był problem.

Kontynuując całowanie jej, oparłem się trochę bardziej na nią tak, że moja pierś lekko spoczywała na jej, kiedy nagle poczułem silne uderzenie.

I kolejne.

I kolejne.

I kolejne.

Myślałem że się myliłem do diabła, chwiejną  rękę umieściła na moim karku, a palce wplątała w moje włosy.

Przyciągnęła moją twarz bliżej, odwzajemniając pocałunek.

Moje oczy otworzyły się, kiedy pochyliłem się nad nią, będąc w szoku. Jej oczy trzepotały i otworzyły się na chwilę, czułem jej uśmiech na moich ustach.

To był rodzaj pocałunku o którym mówiłem:

Ona żyła. Czuła tą samą pasję do mnie. Miłość i pożądanie. Chciała i potrzebowała trzymać nas razem - żyje i dobrze. I prawie zapomniałem, jak dopasowana była.

Taylor. Była. Żywa.

Taylor żyła!

Odsunąłem się od niej szaleńczo, posłała mi swój mały uśmiech, a potem zmarszczyła brwi.


- Co to jest? - wychrypiała.

- Żyjesz! - krzyknąłem, chwytając jej twarz w dłonie i składając szybki pocałunek na jej ustach.

Roześmiała się lekko, a następnie zaczęła kaszleć.

- Potrzebuję lekarza! - Pobiegłem do pokoju bez celu, aż w końcu wylądowałem w drzwiach, otwierając je i krzycząc na korytarzu o doktora Milandera.

Wbiegł przez drzwi i nacisnął guzik przy łóżku Taylor. Prawie natychmiast trzy inne lekarki dostały się do pokoju i zaczęły wykonywać badania, sprawdzając jej krew, bicie jej serca, temperaturę, itp.

- To nie jest konieczne - zakaszlała Taylor.

Lekarze posyłali sobie sceptyczne spojrzenia, zatrzymując się przez chwilę, przed dalszym wykonywaniem czynności, a ja stałem w drzwiach i niezdarnie się przyglądałem, nie wiedząc czy wolno mi tutaj było być, czy nie.

- Jestem poważna - zakaszlała ponownie.

- Jestem - kaszel. - Czuję się w porządku. - Kaszel. - Naprawdę.

Lekarze po raz kolejny popatrzyli na siebie, a potem na Taylor, w tym samym czasie, ujrzeliśmy jak zakaszlała krwią.

- O mój Boże - krzyknąłem. - Co się do kurwy nędzy stało?

Lekarze zignorowali mnie i podbiegli do niej, chwytając ją za nadgarstek, za nim krzyknęli "Nie ma pulsu!".

Co się dzieje? Czuła się dobrze minutę temu, a teraz jest... martwa?

- Defibrylator! - krzyknął jeszcze jeden.

W całym pokoju panowała całkowita panika.

Patrzyłem, a łzy spływały widząc ten terror,  kiedy złapali dwie szare łyżki i krzyczęli, przyciskając je mocno do piersi.

Stałem w rogu pokoju, całkowicie bezradny, kiedy widziałem, jej ciało trzęsące się od wstrząsów elektrycznych.

Krzyczeli około trzech razy, za nim końcu, pokój wypełnił dźwięk monitora serca, pozwalając nam poznać jej ostateczny los.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


  • Amobarbital to lek z grupy barbituranów. Jest objęty Konwencją o substancjach psychotropowych z 1971 roku (wykaz III)[1]. W Polsce jest w grupie III-P Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii[2]. (via Wikipedia)
  • Amerykański odpowiednik naszego numeru alarmowego – 112.
Follownijcie na Twitterze naszych cudownych role-playerów Justina Taylor

Ten rozdział jest jednym z dłuższych i ostatnich rozdziałów I Knew You Were Trouble, i z racji tego, że musieliście tak długo czekać na rozdziały, spięłam i się i przetłumaczyłam go dla Was najszybciej jak potrafiłam. 
Chcę Wam również podziękować za 114 czytelników, ponad 200 komentarzy i ponad 46k wyświetleń, jesteście niesamowici! 
No to chyba tyle, dobranoc!