Taylor's POV
Nawet nie próbowałam, wszystko co we mnie teraz drzemało było niemożliwe. Jak ktoś może iść się zdrzemną, będąc w domu mordercy?
Oparłam głowę na swoich kolanach, akceptując fakt, że to właśnie dzisiaj miałam umrzeć. Zresztą jakie to miało znaczek, tak? Zabij mnie teraz, to i tak się w końcu wydarzy.
Na chwilę wszystko ucichło. Dosłownie, w całym pomieszczeniu nastała martwa cisza. Nagle rozległ się strzał dochodzący z piętra. Moje serce zatrzymało się na sekundę, próbując zlokalizować strzał nad moją głową, patrzył wokoło w panice.
To mogło oznaczać tylko dwie rzeczy: Justin przyszedł, albo miałam umrzeć w ciągu godziny.
- Prawdopodobniej była to ta druga opcja - pomyślałam.
Schody zewnętrzne, były małym "kumplem" w pomieszczeniu Trevora. Zaczęły skrzypieć, a w ciągu sekundy drzwi zaczęły się poruszać.
- Żegnaj świecie - powiedziałam stłumiona.
Szybkim ruchem drzwi zostały wywarzone, a one spadły na ziemię, mrożący krew w żyłach uciekł z mojego gardła.
- To będzie bolało. - Justin ostrzegł, podchodząc do mnie i zrywając taśmę.
Otworzyłam usta krzycząc z bólu, ale on szybko je zakrył. - Cii. On nie może nas usłyszeć - wyszeptał.
- Dziękuję - wychrypiałam.
- Za co?
Na prawdę, czy to nie było oczywiste?
- Rany, nie wiem, za uratowanie mi życia? - powiedziałam.
- Proszę, nie bądź skrępowana w tej piwnicy, to nie jest nic dla mnie - wymamrotał.
- Tak, dobrze, skoro mowa o skrępowaniu, um, rozwiążesz moje ręce i nogi? - zapytałam, wijąc się po podłodze.
- Oczywiście. - zaśmiał się. Wyciągnął scyzoryk i rozciął liny, uwalniając najpierw moje ręce, a potem nogi.
- Ahh. - westchnęłam z ulgą. - Traktowali mnie jak pieprzoną zabawkę, miło znowu rzeczywistnie poczuć swoje kończyny.
Nagle rozległy się dwa strzały pistoletu.. Odgłosy dochodziły z góry.
Zerwałam się, owijając dłonie wokół talii Justina, bojąc się o własne życie.
- Ilu Trevor ich ma? - zapytał.
- Trzech. Dlaczego pytasz? - odpowiedziałam, patrząc na niego.
- Słuchaj, musisz tutaj zostać, okej? Zaraz wrócę z powrotem. Obiecuję. - powiedział, całując mnie w czoło, zanim odwrócił się w stronę schodów.
Zaczęłam chodzić po małym pokoju, co jeśli, on nie wróci?
Co jeżeli Trevor zabije mnie, a zaraz jego?
Co jeżeli on zabiję resztę chłopaków, przecież oni na pewno tutaj byli.
Moje myśli były wyżej ode mnie i rzeczywistości, wbrew temu co mówił Justin.
Otworzyłam drzwi i ruszyłam w stronę głównego wejścia.
Spacerowałam po nim, potrząsając się gwałtownie, tak jak ja, widziałam go w drodze do schodów. Wzięłam dwa głębokie wydechy.
Byłam na miejscu. Zauważyłam Justina w drzwiach pokoju w środku prawego korytarza.
- Justin, czekaj! - powiedziałam, podbiegając do niego.
- Mówiłem ci, żebyś została na dole - mruknął pod nosem.
- No cóż, czyż to nie urocza mała parka? - Trevor westchnął szczęśliwie, chodząc w tą i z powrotem po łóżku.
- Zamknij mordę - Justin splunął w jego twarz.
- Nie możesz powiedzieć, żebym się zamknął - krzyczał, idąc do nas z uniesionymi pięściami, a następnie uderzył Justina w policzek.
Kiedy on go uderzył do pokoju weszli Mike, Chaz i Ryan. Oboje odwrócili się rozproszeni, tylko Trevor złapał mnie ostro za rękę i szarpał mnie w swoje ramiona.
Jego ramiona były owinięte wokół mojej szyi, zaczął iść do tyłu. Kiedy dotarliśmy do kredensu, on wyjął z szafki nóż, przystawiając go do mojego gardła.
- Zróbcie jeden ruch, a ona nie żyję! - krzyknął.
- Proszę, Justin, pomóż mi - wykrztusiłam chrapliwie, łapiąc powietrze, przez trzymanie jego szorstkiej dłoni.
- Hej, cicho. - Trevor odezwał się nagle. Czułam, że trząsł się ze wściekłości, mocno chwycił nóż i wbił go mocno, prowadząc go wzdłuż dołu mojej lewej dłoni, zaczynając od ramienia a kończąc na dłoni.
Spojrzałam na Justina zapłakanymi oczyma, aby zobaczyć, że Mike trzymał pistolet celując i strzelając, w ciągu kilku sekund. Uderzył w prawą dłoń Trevora. Nóż upadł z łomotem na ziemię, a Trevor krzyknął z bólu.
W płaczu i drżeniu pobiegłam do Justina, trzymając się za ramię, tak jakbym trzymała w nim całe moje życie, gdyby od tego zależało.
Pchnął mnie, podchodzą do Trevora. Cały czas trzymał podniesiony pistolet, wreszcie umieścił go na jego czole.
- Uczyniłeś z mojego życia piekło. - Justin krzyknął. - Teraz na to zasłużyłeś.
- Czekaj. - mówiłam cicho, a mój głos był ledwie słyszalny. Cały pokój był tak cichy, chociaż... był napięty od tych wszystkich uczuć, jak pocisk.- dosłownie.
- Co? - splunął, ale jego spojrzenie złagodniało, kiedy spojrzał, kto teraz mówił.
Zaczęłam iść w jego kierunku, robiąc małe kroki i ściskając swoją dłoń.
- Nie zabijaj go, proszę, nie. Dla mnie Justin. Nikt nie zasługuj na śmierć, po prostu daj mu odejść - szeptem wyznałam wreszcie patrząc na niego.
Spojrzał na mnie, a potem na Mike'a a następnie na Chaz'a po czym na Ryan'a. Ostatecznie jego wzrok spoczął na Trevorze. Jego oczy były stracone, od tego jaką za chwilę miał podjąć decyzję.
Chłopaki w końcu pokiwali głowami, a Mike zabrał głos. - Ona ma rację. Nie możesz go zabić, jeśli chcesz żyć z Taylor w spokoju.
Justin spojrzał na Trevora, a pistolet który trzymał przy jego czole niemal drżał. Jego palec spoczywał na spuście, był gotowy, aby zabić go jednym ruchem.
- Koniec - Justin krzyknął nagle, zabierając pistolet z jego czoła. - Idziemy.
Trevor stanął z pokoju wybiegając z pokoju. Chłopaki pobiegli za nim, a niedługo po tym Justin wybiegł za drzwi.
Znajdowałam się w jeszcze w pokoju, ponieważ moja lewa strona nadal krwawiła, chciałam jakoś zatamować krwotok.
- Idziesz? - Justin zaśmiał się, zerkając na drzwi, a następnie podszedł do mnie.
- Nie odpowiedziałam, tylko spojrzałam na swoje ramię.
- To boli, Justin - piszczałam.
- Wiem, ale im prędzej wyjedziemy, tym szybciej znajdziemy się w szpitalu, dobrze? - zapytał, podchodząc do mnie, i ujmując moją prawą rękę, pomimo tego, że była cała we krwi.
Skinęłam bezwładnie głową, a on ruszył w kierunku drzwi, zeszliśmy po schodach i skierowaliśmy się do lasu. Deszcz wciąż padł, kiedy dotarliśmy do samochodu, vana Trevora nie było.
Dlaczego? Dlaczego znowu byłam taka głupia? Myślałam, że to co powiedział Justin, trzymając pistolet przy jego głowie było prawidłowe. On zasłużył na śmierć. - Nie on jeden i nie tylko on zasługuję na śmierć. Jasne, że byłby to koniec naszych problemów z nim, ale nie sądzę, że wymazałabym z głowy obraz martwego Trevora.
Wzdrygnęłam się, zatrzymując moje okropne myśli. Nie chciałabym sobie wyobrażać tej scen, czy Justin zabiłby Trevora, gdyby był tam sam ze mną? Nie chcę nawet przywoływać do siebie myśli, tej trójki facetów na podłodze.
Kiedy wyjrzałam za okno samochodu z powrotem byliśmy w mieście. Nie długo po tym dotarliśmy do domu Justina.
Pamiętam, że miałam telefon w tylnej kieszeni, więc wyciągnęłam go i napisałam wiadomość do Sary.
Brakowało mi jej. Cały czas spędzałam z Justinem i byłam nie za bardzo szczęśliwa z tego powodu, nie pamiętam kiedy miałam z nią ostatnio cały dzień. Oprócz tej nocy, kiedy Katie niemal została pobita na śmierć.
Hej, tęsknie za tobą! Kiedy masz wolne?
Wysłałam wiadomość. Mam nadzieję, że od teraz będzie inaczej. No może mniej niepokojących informacji o Trevorze, nigdy więcej żadnych tajemnic. Może
Justina i ja wreszcie moglibyśmy stworzyć normalny związek.
Ha. To nie mogło się zdarzyć. Mój umysł podpowiadał mi, że moje serce myśli zupełnie inaczej.
Wiedziałam, że rzeczy które się wydarzyły. Justin jest członkiem gangu, nie było w tym nic normalnego.
Plus, zawsze była Sara. Nie mogłam jej powiedzieć, że umawiam się na randki z Justinem Bieberem. To ostatni facet z którym kiedykolwiek "pozwoliłaby" mi się umawiać na randki.
Dlaczego przyjaciele tak mają? Myślałeś? To twoje życie nie ich. Twój związek, a nie ich.
- Taylor! - krzyknął Justin.
- Nie musisz krzyczeć, jestem tutaj - śmiałam się, odrobinę zaskoczona nagłym hałasem.
- Cóż, mówiłem do ciebie od kilku minut - teraz on się roześmiał.
- Oh. - tchnęło mnie, patrzyłam na zewnątrz. Byliśmy tutaj.
- Tak, "oh". - znowu się zaśmiał. - Chodź, opatrzymy twoją rękę. - powiedział, biorąc mnie w ręce w ślubnym stylu i prowadził mnie do domu.
- Jesteś takim dżentelmenem. - zażartowałam.
- Zamknij się. - wymamrotał.
Weszliśmy do domu, a Justin zwrócił się ku łazience. Usadowił mnie na sedesie.
Ujął moją dłoń, jego dłoń przypadkowo uderzyła moja lewą.
- Kurwa, do skurwiela ojczystego. - płakałam przez zaciśnięte zęby. - Boli.
- Język. - powiedział surowo, wygrzebywał lusterko i opatrunek z szafki.
Wyciągnął spray. Każde dziecko tego nienawidzi, nawet mają osiemnaście lat.
- Nie, nie, nie - krzyknęłam, oddalając się od niego, śmiejąc się histerycznie, chociaż tak na prawdę nie miałam gdzie pójść. To znaczy, siedziałam na toalecie.
- O tak! - zaśmiał się unosząc spray nad głową.
- Nie! - znowu zawołałam, śmiejąc się, on szybko nacisnął spust sprayu i przejechał nim w górę iw dół mojego ramienia. - Oww, to kłuję. - jęknęłam.
Teraz pochylił się na wysokość mojej twarzy, a ja wciąż chichotałam. Zdobył moje usta i złożył na nich szybki pocałunek, chwycił tył mojej głowy, przyciskając swoją twarz do mojej, potem odsunął się śmiejąc.
- Jak się teraz czujesz? - zapytał, unosząc brwi.
- Jak gówno. Gorzej niż wcześniej. - przybrałam kamienną twarz.
Jego twarz rozluźniła się, a ja wybuchłam śmiechem zrywając się, położyłam dłonie na jego piersi, spychając go na ścianę.
- Ja tylko żartowałam, kochanie. - zapewniłam go, przesuwając swoje dlonie w dół iw górę do jego torsu.
- Mmm, to jest gorące. - zwrócił uwagę, kładąc swoje dłonie na moich biodrach, przysunął mnie do siebie bliżej.
- Co jest gorące? - spytałam, przechylając głowę w bok.
- Kiedy mówisz do mnie kochanie, kochanie. - mrugnął
Moja twarz natychmiastowo poczerwieniała, a ja spojrzałam w dół. - Aww, nie wstydź się. - z gruchał. Uniósł kciukiem moją brodę, zmuszając, abym spojrzała mu w oczy.
Niesamowite. Ten facet był całkowitym badassem, ale przy mnie zachowywał się jak małe dziecko.
Przegryzłam wargę poddając się, spojrzałam w górę.
- Proszę bardzo. - uśmiechnął się triumfalnie, umieścił prawą dłoń na moich biodrach.
Jego język sunął leniwie po mojej dolnej wardze, prosząc o wejście, które z łatwością mu udostępniłam. Wsunął się swoim językiem do moich ust i zaczęliśmy toczyć walkę o całkowitą dominację.
Chwycił mnie mocno za biodra, przez co nieco zaskoczona podskoczyłam.
Czułam jego uśmiech na ustach, a on przeniósł dłonie w dół, zaczął ściskać je na moich pośladkach, na co ja jęczałam, a wszystko wokół mnie wirowało, byłam dociskana do ściany.
Owinęłam nogi wokół niego, przenosząc dłonie na jego włowy, palcami niechlujnie je przeczesałam.
- Justin. - powiedziałam ciężko, odsuwając się.
- Tak? - wysapał. Nosem ocierał się o moje czoło.
- Moja ręka. - zachichotałam, patrząc na ten cały bałagan.
- Oh. - uśmiechnął się. Obrócił się wokoło mnie i znowu posadził mnie na toalecie.
Klęczał będąc na poziomie mojego wzroku. Chwycił mokry ręcznik i zaczął wycierać ranę, powodując, że za każdym razem drżałam.
- Zamierzam spryskać ją ponownie, tylko ostrzegam. - powiedział, potrząsając sprayem przed użyciem.
Skuliłam się, kiedy chłodny płyn spotkał się z moją skórą, chociaż wiedziałam, że za kilka minut będę czuła się o wiele lepiej.
Po skończonym natrysku, złapał jaką gazę i zaczął przecierać ją wzdłuż mojego ramienia, kończąc to jakimś opatrunkiem medycznym.
- Voila! - poklepał mnie, wstając. Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
Zaczynając od mojej dłoni zaczął zostawiać ślady pocałunków na bandażu. Kiedy dotarł do mojego ramienia, on poruszył głową.
- Teraz, gdzie idziemy? - zapytał, ocierając się blisko.
-Ah, ah, ah. - wymruczałam, przyciskając palec do twarzy. - Jestem głodna. - odwróciłam się na pięcie i weszłam do salonu.
Stop, gdzie ja jestem, odwróciłam głową, aby spojrzeć na łazienkę. - Idziesz? - zapytałam.
- Tak. - usłyszałam jego westchnienie, szurał nogami wychodząc.
Zaśmiałam się i ruszyłam do kuchni, w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.
- Chcesz jabłko? - usłyszałam jego leniwy bełkot i pełne usta.
Zaśmiałam się, znajdując słoik nutelli w szafie. Idealnie.
- Oczywiście. - powiedziałam, chwytając nóż i kładąc na talerzu nutellę w misce, a następnie włożyłam ją do kuchenki mikrofalowej, aby się roztopiła.
- Co robisz? - zapytał, marszcząc brwi i mrużąc oczy.
- Zobaczysz. - odpowiedziałam. Mikrofalówka zapiszczała, wyjęłam nutellę i posmarowałam plasterki jabłka.
Podeszłam do Justina, który siedział przy stole, postawiłam talerz obok niego.
- Zamknij oczy. - powiedziałam, wpatrując się w niego.
Wzruszając ramionami zrobił dokładnie to o co go prosiłam.
- Otwórz usta. - powiedziałam, chwytając jeden kawałek.
Spojrzał na mnie z po wątpieniem, kiedy otworzył usta i zaczął żuć przekąskę.
- Cholera jasna. - zawołał. - To jest niesamowite, co do do cholery?
- Nie próbowałeś tego wcześniej? - śmiałam się i usiadłam obok mnie.
Wzruszył ramionami, przysuwając stołek ze mną.
- Moja kolej. - powiedział.
- Twoja kolej, na co? - zapytałam.
- Karmienie ciebie. - odpowiedział, jakby to nie było oczywiste. Uniósł kawałek
jabłka. On celowo nie wcelował w moje usta, tylko w twarz.
- Justin! - krzyknęłam.
Po tym jak mu oddałam, wszystko zakończyło się śmiechem. Przysunął dłoń do
mojej twarzy. - Masz czekoladę na twarzy. - wymamrotał, ocierając mój policzek
kciukiem.
- Fuck, poszlibyście na górę i po prostu się prze ruchali. - skarżył się Mike.
- Hej, Mike? - zapytał Justin.
- Tak, Jay?
- Zamknij mordę. - powiedział udawaną "słodkością" posyłające Mike'owi swój najlepszy uśmiech.
Zeskoczył i chwycił mnie za rękę, ciągnąc mnie za sobą.
- Idziemy na górę? Obejrzeć kilka filmów.
- Ha! Filmy. - Mike zaśmiał się.
Przewracając oczami Justin zignorował moją odpowiedź i pociągnął mnie na górę.
- Chodź. - powiedział, potrząsając głową, kiedy wchodziliśmy po schodach.
- Wy szalone dzieci, bawcie się dobrze. - słyszałam śpiewającego Mike'a, zanim Justin zamknął drzwi.
_________________________________________________________________
POWRÓCIŁAM MIŚKI. - patts.
Awww
OdpowiedzUsuńSłodko <3
OdpowiedzUsuńswieeetne! ily x
OdpowiedzUsuń<3
OdpowiedzUsuń